Kilka dni temu wpadłam w tak zwanego doła, którego apogeum przypadło jednakowoż na wczoraj. Najprawdziwszy, najgłębszy ból istnienia godny wszystkich bohaterów romantycznych razem wziętych. Wiosenny weltszmerc. Taki, którego objawem jest obrażenie się na cały świat. Kiedy jedyne czego chcesz, to zwinąć się pod kocem w obrażony, smutny kokon i rozpłakać. Bo możesz. Bo ci smutno. Bo dzisiaj nie chcesz z nikim gadać. I nikogo tak naprawdę nie lubisz. Oczywiście poza swoją najlepszą przyjaciółką, kochanym braciszkiem i kilkoma innymi osobami. Dziś jednak odsuńmy to na bok. Dziś trochę o nich zapominasz. Dzisiaj jedyne czego chcesz to być nieszczęśliwym kokonem, oglądać głupie filmy i jeść mrożoną pizzę. Chociaż, by być w pełni szczerą, to "z nikim" to tak nie do końca prawda. Jest jedna osoba, w której ramionach chciałabym się zwinąć w obrażony kłębek i tak przez pewien czas pozostać. Byłoby to naprawdę bardzo miłe. Jak również miłe byłoby korzystać z nim z tej pięknej pogody, spacerować nad Wisłą i upajać się wiosną. Ale jako że przebywa on aktualnie na drugim końcu globu jest to chwilowo niewykonalne. Pozostają więc przemyślenia pod tytułem idzie wiosna, świergot ptaków, może by zeskoczyć z dachu.
Dzisiaj już jest lepiej. Dziś już mi lżej, a słońce za oknem nawet cieszy. Jednak przy okazji tego kilkudniowego obniżenia nastroju zauważyłam u siebie pewną przypadłość, którą chciałam się tutaj podzielić. Te ostatnie kilka dni były dla mnie dniami wewnętrznej szarpaniny. Bo z jednej strony wiem, że mam prawo być w gorszym nastroju, że nie muszę cały czas zajebiście funkcjonować, że mogę poprzeżywać sobie ból istnienia. Z drugiej- kompletnie sobie na to nie pozwalałam. W dużej mierze przez to, że bardzo nie chcę stać się na powrót osobą jaką byłam dwa lata temu. Osobą, która bardzo czepiała się melancholii, która całą sobą zanurzała się w bólu i ponurych myślach. Nie chcę na powrót stać się tym zakompleksionym, depresyjnym dziewczęciem. Ostatnio podczas pewnej rozmowy powiedziałam wprost, że melancholia nie kręci mnie już tak jak kiedyś. Teraz tym, co mnie kręci, jest życie. Życie samo w sobie. To jest to, czego szukam, chociażby w muzyce, przykład pierwszy z brzegu. Weźmy choćby piosenki T.Love, nie umiem do końca powiedzieć, co takiego w sobie mają, ale i muzyka, i słowa to jest po prostu samo życie. Ja tak czuję. Dlatego też bałam się i nadal boję za bardzo w tym smutku zatopić. Nie popadajmy jednak w paranoję! Powiem wam, że dopiero kiedy pozwoliłam sobie pobyć na chwilę obrażonym kokonem, zjadłam pizzę w łóżku i pooglądałam głupie filmy- dopiero wtedy zrobiło mi się lepiej.
A dzisiaj z przyjemnością i lekkością na duszy poromansuję z Erichem Frommem.
Ta piosenka ma w sobie coś tak uroczego, że nie sposób się do niej nie uśmiechnąć. Jak i cała twórczość pana Jaromira, w którą się ostatnio wkręciłam. W ogóle język czeski jest zajebisty. :D
To tak już jest. Jak przez długi czas zachowywało się w określony sposób, to potem człowiek ma wyrzuty sumienia, gdy postanawia sobie zerwać z tym myśleniem, ale od czasu do czasu nie wychodzi. A to jest przecież bardzo ludzkie! Człowiek to nie jest idealna maszyna. Wiesz, teściowa mojego brata ma takie postanowienie, żeby nie jeść słodyczy - i przez ostatnie 3 miesiące zjadła je tylko raz. I strasznie to sobie wyrzuca. Zamiast pochwalić się za ponad 60 dni, to ona za ten 1 się denerwuje. I taki perfekcjonizm widzę też u Ciebie, a to jest właśnie to, co niszczy najbardziej, blokuje, przydusza, hamuje. Pomyśl o tym ;)
OdpowiedzUsuńAle, mimo wszystko, mam nadzieję, że teraz jest już lepiej, bo dzień czy kilka złego nastroju jest nieraz potrzebny i wskazany (!), ale niekoniecznie ciąg dwóch tygodni.
Nie da się cały czas unikać smutów. To i tak wróci, chociażby w nocy, kiedy to dobrze byłoby zasnąć, a przez takie myśli się nie da.
OdpowiedzUsuńTo właśnie Fromm kiedyś świetnie mi wyjaśnił, dlaczego nieraz potrzebujemy melancholii, która bywa aż ..autodestruktywna. Bo tak, potrzebujemy jej w życiu, z tym, że ...może po prostu nie należy przeginać w żadną ze stron. Żadną. Z jednej depresja, z drugiej mania, jak obserwuję na swojej, jeszcze swojej, psychiatrii :D
OdpowiedzUsuńTaki dzień jest potrzebny, nawet dwa. Grunt, żeby w deprechę nie popadać. Rozsądna dawka melancholii potrafi zadziałać oczyszczająco, co sama zresztą stwierdziłaś :)
OdpowiedzUsuń