piątek, 4 maja 2018

Garść myśli

Nosi mnie ostatnio. Buzuje we mnie jakaś podskórna złość, której nie jestem w stanie pomieścić, która nieustannie przelewa się, wylewa każdą możliwą szczeliną, szuka ujścia. Jest to męczące, ale dużo mniej niż kierowanie jej na siebie samego, przekształcanie w beznadziejny, obezwładniający smutek. Nauczę się zdrowo ukierunkowywać swój gniew. Koszenie trawy pomaga. I wspinaczka na wysokie szczyty.

Niecały tydzień temu wspięłam się na Kasprowy Wierch. Prawie 2000 m., dość strome podejście, ta wyprawa była wyzwaniem, ale po raz kolejny przekonałam się, że wspinaczka sprawia mi ogromną satysfakcję. Choć kolejnego dnia czułam się jak stary reumatyk, przy schodzeniu zaliczyłam glebę i przemokły mi buty, w Tatrach leży jeszcze sporo śniegu, to nie żałuję ani minuty spędzonej w górach. I możliwe, że następnym razem mój kolega zabierze mnie na bardziej wymagającą i ekstremalną trasę, taką z łańcuchami, na której potrzebne są uprzęże. Trzymajcie kciuki za Orlą Perć.

Kocham się wspinać, nie lubię schodzić z żadnej góry. 

Przez dość długi czas dość marnie funkcjonowałam. Bezsenność, natrętne myśli i ogólnie dużo złych dni ostatecznie zaprowadziły mnie na konsultację do specjalisty. I chyba zakochałam się w moim psychiatrze. Tak emanującego spokojem, bezstresowego, uważnego z równocześnie miłym, ale nienachalnym poczuciem humoru człowieka jeszcze nigdy nie spotkałam. Totalnie, cholernie szanuję takich lekarzy z powołania. Jakkolwiek to zabrzmi, mogłabym nawet na coś zachorować, żeby móc się u niego leczyć. Oczywiście żartuję sobie, ale naprawdę, to jedno z takich spotkań, które na długo pozostają w pamięci. 

Ostatecznie doktor odesłał mnie do terapeutki. Bądź co bądź nie ma co się rozwodzić nad tym, są ciekawsze rzeczy niż moja głowa, więc powiem tylko, cytując Kabanosa: ja poukładam się. 

I tak będę skakał po tapczanie
I nigdy szare życie mnie nie złamie
Na podłodze leżą klocki rozsypane
Ja poukładam je!

Choć szczerze mówiąc, pewnych niezrozumiałych dla mnie dziwnych mechanizmów i emocjonalnych supłów nie mam ochoty rozplątywać. Coś mi podpowiada, że pewnych rzeczy lepiej nie rozgrzebywać. Ale wiem, że jak już się czegoś podejmować to uczciwie. Ostatecznie chodzi o to, żeby było mi lżej, ciągłe powtarzanie tych samych, szkodliwych reakcji, które powodują stres, napięcie i kompulsywne myśli nic dobrego nie przynosi.

Co do Kabanosa- miałam przyjemność być na ich koncercie niedawno, choć poszłam na niego głównie ze względu na Łydkę Grubasa grającą wcześniej. Wpadające w ucho, wesołe kawałki, dobry humor i pazur, nie za ciężko, nie za lekko, to wszystko sprawia, że zasłuchuję się w Łydce od jakiegoś czasu. Jednakże, dzięki temu koncertowi podkochuję się teraz w gitarzyście Kabanosa- Lodzi, który śpiewa równocześnie w drugim zespole o nazwie Ereles. 


Utwór ten brzmi jak z typowego porannego programu w typowym Eska Rock, a sam głos Lodzi może nie jest jakiś turbocharakterystyczny, ale jednak ma w sobie coś, co sprawiło, że zakochałam się od razu od pierwszego usłyszenia na koncercie. Jego ciepły głos był dla mnie powiewem świeżości, którego brakowało mi od bardzo dawna. 

Równocześnie mam chyba jakąś słabość do długowłosych blondynów, bo kiedy zobaczyłam to- oszalałam.

Przez islandzkie opowieści Szopa zaczęłam zagłębiać się na nowo w skandynawskiej muzyce i tak to trafiłam na nagranie na żywo znanego mi już Tyru. Borze szumiący, przecież ten wokalista to jakiś cudny, farerski elf, jeszcze w połączeniu z tą piękną farerską pieśnią- totalnie oszalałam. I naprawdę, powiedzcie mi, jak można stworzyć tak cudowną muzykę?

Siedzę w kinie z koleżanką- myślę, że chciałabym jego obok, żeby móc wtulić się w jego ramię. Idę w góry ze znajomymi- rozmawiam z nim w głowie. On jest na innym kontynencie. 

Jeśli dobrze pójdzie we wrześniu to ja wylecę na inny kontynent. Kiedy jego już tam nie będzie. Cała nasza relacja to w większości ciągłe mijanie się. Nie dajemy rady dobrze się dotrzeć. 

Czułam się w tym kwietniu jak w zeszłorocznym czerwcu. Czas leci zatrważająco szybko. Bzy zakwitły już pół miesiąca temu. Jak tak dalej pójdzie to nie wiem, co będzie. Dlatego też jutro zgłębiania twórczości pana Fromma i pisania pracy ciąg dalszy. Tymczasem, dobrej nocy!

8 komentarzy:

  1. Niektórych myśli faktycznie czasem się nie tykać, nie rozgrzebywać. Ja raz rozgrzebałam i nawet terapeutka mi powiedziała, że to było bez sensu i muszę przestać. Przestałam, to i terapia nie była już potrzebna. Choć to wszystko ładnie, prosto, łatwiutko brzmi, a w wykonaniu niekoniecznie takie jest. Niemniej, życzę Ci pójścia za radą Kabanosa. A "klocki" to mój taki hymn - a przynajmniej jeden z, bo znaczących utwór w swoim życiu mam wiele :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne, są rzeczy które lepiej zostawi w spokoju. Rozgrzebywanie niektórych spraw po prostu do niczego nie prowadzi a tylko człowieka osłabia, bo w sumie... po co rozdrapywać blizny albo strupy? Jak się coś zabliźniło ładnie to nie ma potrzeby :D Wiadomo, wszystko zależy od konkretnego przypadku, od sytuacji, nie ma tu zasady. Ja akurat chcę popracować nad rzeczami, które faktycznie mi jakoś życie utrudniają.
      A "klocki" są super :D

      Usuń
    2. Wszystko zależy. Czasem trzeba zostawić, czasem popracować. Trzeba znaleźć złoty środek :D

      Usuń
  2. Z gniewem można się dogadać, a raczej spożytkować go, z tym, że wymaga to wiele rozsądku i jakiegoś wewnętrznego racjonalizmu. Szkoda, że o te ostatnie nieraz tak trudno w człowieku. I też tylko wspinając się i wspinając bardzo łatwo się spalić...a może raczej udusić :> Dosłownie i w przenośni. Schodzić też musimy. Inaczej to zabójcze.
    Na Orlą mieliśmy iść latem ale...nie zdążyliśmy :D
    A wiesz, że psychiatrzy często emanują spokojem? Wszyscy których znam to mieli. Ale...to też pewien profesjonalizm zawodowy :D
    Pewnych rzeczy lepiej nie rozgrzebywać...do czasu. Bo jak tylko zamieciesz pod dywan, to i tak sobie dziko rosną. Rozgrzebać w końcu trzeba, przepracować, ale nieraz i na to trzeba się po prostu przygtować, jakoś okrzepnąć do tego. W końcu się uda.
    Hah, wincyj takiej muzyki, wincyj :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właśnie próbuję zrobić. I fakt, o wewnętrzny racjonalizm nieraz trudno bardzo, bo innym to potrafię racjonalizować doskonale. Mój były powiedział mi kiedyś, że zawsze lubił jak rozbijałam i obśmiewałam jego nielogiczne toki rozumowania. U siebie samego już trudniej to zrobić. xD
      Cóż dobrze powiedziane, ale dosłowne schodzenie rzeczywiście jakoś bardziej mnie męczy paradoksalnie. :D
      Widzisz, mi się może właśnie latem uda :) Najbardziej obawiam się ekspozycji i że za moim kolegą nie nadążę, bo on naprawdę nieźle popierdala. Dlatego muszę jeszcze kilka tras przejść.
      W jakiś sposób mi taki spokój w człowieku imponuje. A może po prostu mnie uspokaja :)
      Czy okrzepłam to nie wiem, bo ostatnio czuję się jakby za nadto rozdrażniona, ale czuję że pewnymi rzeczami po prostu się zająć trzeba i że czekanie nic nie przyniesie.
      Bydzie wincyj!:D Dwa dni temu oszalałam na punkcie głosu i twórczości Pól Arni Holma i mówię na niego od tego czasu "mój farerski elf". xD Może i kolejnych odkryję :)

      Usuń
    2. Bo z boku ładniej widać. Z dystansu. A samemu...cóż. Nawet jak wiesz, widzisz, to jeszcze i działanie całe nalezy do ciebie i tu jest chyba w dużej mierze pies pogrzebany.
      Wiem, jak się schodzi to bolą kolana :D
      To powinien dostosować tempo do ciebie i tyle:D
      No to się zajmij i tyle. Dupę w troki :D
      Dopsz, to niech będzie więcej :D

      Usuń
  3. Mój narzeczony też uwielbia góry i się wpisać. Ja w sumie nigdy nie byłam w górach... Jednak najważniejsze jest to, że jak się odkryje to, co się kocha... to nigdy nie należy z tego rezygnować. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń