Jakże dziwny jest dla mnie ten czas. Dziwny i prawdę mówiąc trudny. Nie oznacza to, że zły, jednak wymagający ode mnie dużo siły, którą, jak się przekonałam, chyba w sobie noszę. Zupełnie jakby była we mnie jakaś obca siła, która nie pozwala mi budować muru wokół siebie, choćbym może i miała ochotę, choćbym chciała. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie potrafię całkowicie zamknąć się w sobie, nie potrafię na dłużej otoczyć się murem. Już nie. Coś mnie pcha, bym cały czas szła do przodu, bym po każdym kolejnym upadku wstawała, otrzepywała kolana z kurzu i stawiała kolejne trudne, ale jednak wynikające z mojej wewnętrznej woli kroki. "Czasem się leci ładnie, czasem się na dupę spadnie". Jakoś wyjątkowo bliska jest mi teraz ta piosenka. I tak to pomimo dość dużego i świeżego żalu, który w sobie noszę, rozdrapanych i wciąż niezagojonych ran, tęsknoty, mnóstwa wspomnień, które mocno się mnie trzymają, bolącego z tego całego stresu brzucha- pomimo tego wszystkiego wiem, że ostatecznie i tak wstanę. Mam w sobie chyba zbyt silny popęd życia. Chyba miniony rok odmienił mnie o wiele bardziej niż mi się wydaje. Już nie jestem tą zahukaną, zakompleksioną dziewczynką, która niewiele ponad rok temu dopiero zaczęła rozkwitać. Choć czasem ona wraca. Okazuje się, że demony zostały jedynie uśpione i ostatecznie zawsze się wygrzebują. A ja mam ochotę wyć, że już zawsze taka będę, że mam w sobie coś tak spierdolonego. Coś, co sprawia, że milczę w kluczowych momentach, co doprowadza do tych wszystkich sytuacji, w których ludzie zarzucają mi marną komunikatywność. Kolega wyznający mi uczucie, przyjaciółka, wreszcie tata całkiem niedawno. Albo ten spacer nad Wisłą, kiedy tyle rzeczy chciałam mu powiedzieć, a nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Kiedy to wyłazi na wierzch mam ochotę płakać z bezradności i zakopać się głęboko pod kocem, albo usiąść na ziemii i wrzeszczeć z całych sił, ale ostatecznie zawsze jakoś staję na nogi. Nie pogrążam się w tym i po czasie znów otwieram się na drugiego człowieka. Choć odrobinę.
Nie odżałowałam jeszcze rozpadu mojego związku, choć wszystko to stało się z mojej inicjatywy. Ostatnio często wracam pamięcią do wspólnych chwil, przede wszystkim tych dobrych, jednak jest to dla mnie na tyle świeże, że każde wspomnienie wciąż boli. Tak się życie potoczyło, że pomimo tego, że się kochamy, drogi się nam rozeszły. I dalej się już nie da. Nie da się iść dalej razem. Teraz muszę radzić sobie bez kogoś z kim tak wiele dzieliłam się swoim życiem, teraz tę potrzebę wyrzucenia pewnych rzeczy z siebie przerzucam na innych. Jak na razie jest to swego rodzaju substytut, gdyż nie są to osoby, którym ufam tak jak jemu, ale jednak mają w sobie coś, co sprawia, że chcę się odkrywać przed nimi, nawet jeśli jest to okupione pewnym trudem przełamania się. Tęsknię i noszę w sobie dość głęboki smutek, ale wiem, że to naturalne. Z czasem rany się goją.
Za sprawą piosenki, którą wysłała mi dziś przyjaciółka, a o której zupełnie zapomniałam, wróciły do mnie obrazy z zeszłego roku, żywe wspomnienia. Przypomniałam sobie, jak wiele było w nim beztroski, radości, przygód. Ile wieczornych posiadów, podczas których śpiewałyśmy "Nie mówmy o zmartwieniach" Seweryna Krajewskiego i chuj tam sąsiedzi, tylko flacha wina, faje i śpiewy. I te podróże nocnymi pociągami. Plany. Kwitnąca miłość. Oglądanie "Allo Allo", latanie do sklepu po michałki. Boże, czułam się wtedy naprawdę fajnie, choć nie zawsze było różowo, choćby przez to, że tabletki trochę mnie rozregulowały hormonalnie. Ale pomimo tego pamiętam dobrze tę atmosferę. Pogodną, beztroską i jakoś pachnącą szczęściem. Teraz już tak nie jest- teraz moja przyszłość jest jedną wielką niewiadomą (choć pewne plany kiełkują w głowie), jest stres związany z tym, że to ostatni semestr studiów, lekkie przerażenie wręcz, że tym razem nie podołam, zbliżający się ważny egzamin z chińskiego, mniej wina, brak tego, który był mi tak bliski, więcej obowiązków. W dodatku moje włosy są jakby w gorszym stanie i kolor wiecznie nie taki jak bym chciała. I nie ukrywam- tęskni się trochę za tamtymi czasami, za tamtą atmosferą przede wszystkim, jednak wiem, że to minęło. I że to, co mam teraz, wcale nie jest gorsze nawet jeśli cięższe do udźwignięcia i ciężej mi się w tym odnaleźć. Zawsze są plusy dodatnie i ujemne. Teraz jest więcej ćwiczeń na siłowni, więcej przeczytanych książek. Mniej egzaminów w sesji, dzięki czemu będę mogła spędzić trochę czasu z moją kochaną babcią i mam nadzieję wybrać się na narty. Uwielbiam to uczucie, kiedy się rozpędzasz i jesteś na granicy kontroli. Ostatnio nieźle szalałam. Wraz z koleżanką planujemy wspólne podróże i przymierzamy się do wyprawy do Indii, choć to nieco przesunie nam się w czasie. Za niecałe dwa miesiące czeka mnie wycieczka do Łodzi z rodziną i "Nędznicy" na żywo. W moim życiu pojawiają się nowi ludzie, którym może zaufam. Może będzie jeszcze ładna zima. A potem przyjdzie wiosna i odżyję na nowo.
Dlatego też nie żałuję tego, że jestem tu, gdzie jestem. Nawet jeśli chce mi się płakać właśnie z tego powodu, paradoksalnie. I choć coś w środku we mnie się buntuje i krzyczy, że nie chce, że boli, to jednak jestem gotowa, żeby żyć dalej, po prostu.
Życie to piękna forma lotu. Jesteś na nią gotów.
To trzymaj się, chłopaku trzymaj się.
Bo kiedy człowiek cały w nerwach trudno się poderwać
O trzymaj się, chłopaku trzymaj się.
Próbowałaś medytacji na sen? Ja ostatnio często odczuwam silny niepokój, bez wyraźnego powodu, ale on po prostu jest i nie pozwala mi się rozluźnić jak zasypiam, więc zaczęłam medytować przed snem i dzięki temu zasypiam bez problemów. Co prawda nigdy nie cierpiałam na bezsenność, ale może to choć trochę Ci pomoże? Bo to też pozwala mniej myśleć.
OdpowiedzUsuńWiesz co... demony po prostu są. Ostatnio przestałam wierzyć, że one mogą faktycznie odejść na zawsze. Do mnie moje też wracają i też chce mi się nieraz wyć z tego powodu, pierdolić wszystko, zamknąć się w sobie a najlepiej to nie wychodzić z łóżka. Ale chyba trzeba jakoś sobie z tym radzić, pogodzić się z tym, że tak po prostu już jest. Pewne rzeczy odciskają jakieś piętno na człowieku i ślad zawsze zostaje. Ale można nauczyć się z tym żyć, choć czasem to daje o sobie znać. No ale trudno. Chyba ciężko cokolwiek na to poradzić :( Ale cieszę się, że mimo tych trudności masz w sobie tę siłę i chęci do działania. To chyba najważniejsze. Nigdy nie będzie dobrze w 100%, ale fajnie jak jest dobrze przynajmniej w większości. Ważne jest to, że człowiekowi w ogóle jeszcze zależy. A sama mówisz, że mimo wszystko nie żałujesz, że jesteś gotowa do działania. I to chyba najważniejsze.
Nic dziwnego - z lasu jesteś, to w mieście Ci źle :P. A rany po rozstaniu potrafią się goić latami, moje odchorowałem 3 lata.
OdpowiedzUsuńNawet nie zauważysz, kiedy odżyjesz na nowo, tak w pełni.
Jak ja rozumiem to gniecenie w żołądku, wieczny niepokój, konieczność podjęcia decyzji... i natłok spraw na głowie. Przesyłam dużo dobrej energii. Z demonami też walczę, trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Czas leczy rany, powiedzenie bardzo oklepane, ale mimo wszystko bardzo mądre... Nic tak nie oczyszcza powietrza po zakończonym związku jak właśnie upływ czasu.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że jesteś gotowa, by iść naprzód. :)
Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Cieszę się, że potrafisz sama przed sobą powiedzieć, że dasz radę. Wiele osób ma tendencję właśnie do takiego zamykania się w sobie, a to chyba najgorsze, co można zrobić. Mamy jeszcze całe życie przed sobą.
OdpowiedzUsuńKraków odwiedzam sporadycznie i on czasem źle działa na ludzi. Demony nigdy nie znikają, nie ważne co robisz. Odchodzą, wracają, kamuflują się. Ważne, aby im nie pomagać, walczyć.
OdpowiedzUsuńZwykle, w ważnych momentach nie potrafimy z siebie nic wydusić. Nie wiem, czy jest na to lekarstwo. Jeśli je odnajdziesz, podziel się.
Dobrze, że koniec końców, widzisz pozytywy. To chyba najważniejsze. Najgorzej, zamknąć się w przeszłości i tkwić w jakimś stanie zawieszenia.
Witam Cię w progach Twojego bloga. Milo tutaj. Albo nie. Zależy, od punktu widzenia zdaje się. Mówiłaś, że jesteś ciekawa mojej książki. Można ją już zakupić. Jeśli chcesz zerknąć, zapraszam Cię serdecznie:
OdpowiedzUsuńhttps://krolestwo-samokontroli.blogspot.com/
Uwielbiam Bukartyka! Jego teksty, muzykę, wszystko, ach...
OdpowiedzUsuńMówi się, że czas leczy rany, ale wiesz... ostatnio jest chyba jakiś dziwny okres na rozdrapywanie ich, a nawet na szarpanie blizn. Nie wiem, czy to wynika z zimy która nie chce się skończyć, czy potrzebujemy ocieplenia, też tego fizycznego, żeby zacząc cieszyć się tym, co jest tu i teraz... Nie mam pojęcia. Ale wiem, że to w końcu mija. I powiem więcej: nieraz jest potrzebne. Naprawdę potrzebujemy czasem sięgania wstecz, może dlatego nasza podświadomość robi to czasem za nas? Bo dzięki temu w końcu dochodzimy do wniosku, że warto jest szukać czegoś, co nam zastąpi pustkę. I szukamy. A wtedy jest pięknie i można malować nowe wspomnienia, może lepsze, może takie, które nie zostawią jakichś bolesnych blizn. Tego Ci z całego serca życzę. Abyś tę pustkę szybko zastąpiła czymś naprawdę dobrym, czego będziesz szczerze pewna i co da Ci ogrom szczęścia i pięknych chwil ;*
Wpadłem tu na fali nostalgii i zauważyłem jedną rzecz - piszesz dzisiaj dojrzalej i zgrabniej, widać przemianę, którą przechodzisz.
OdpowiedzUsuńPeace & powodzenia,
S.
Miło Cię tu widzieć. Jak również miło czytać, że wszystkie te zmiany odzwierciedlają się w moich słowach. Dzięki :)
UsuńPS. Piszesz jeszcze? Chętnie bym do Ciebie zajrzała.