Jakkolwiek nie czuję się teraz najlepiej emocjonalnie i ogólnie życiowo, tak zdaje się, że powoli, powolutku zaczyna się we mnie budzić na nowo ten popęd życia, który przygasł jakiś czas temu, przekształcając się w izolację i obrażenie na świat cały. Nie powiem jeszcze, że na nowo zapłonął, nie zaryzykuję takiego stwierdzenia. Podchodzę do tego co się dzieje na spokojnie i z dystansem. Nie chcę szaleńczo rzucać się w wir doznań, energii, przesadnego entuzjazmu i próbowania wszystkiego co się da, bo spłonę. Bo się wypalę. Także nie tym razem, nie tędy droga. Przekonałam się już, że nie trzeba robić wszystkiego jak na rauszu (a tak też w zeszłym roku czyniłam). Nie chcę po raz kolejny wylądować nieprzytomna na tylnym siedzeniu Ubera, dławiąc się wymiocinami. Nie zanosi się też na desperackie rozdarcie między dwoma mężczyznami, na poświęcanie dla kogoś swojego cennego snu w imię nie wiadomo czego i zgadzanie się na z lekka pojebane propozycje seksualne. Choć mogę z przekonaniem powiedzieć "niczego nie żałuję" (chyba?) i wspominam tamten okres z rozrzewnieniem, tak nie wróciłabym do niego gdybym mogła (jak do żadnego okresu w moim życiu zresztą). Choć w żadnym wypadku nie zarzekam się, że tym razem nie będzie odpałów. Po pierwsze nie jestem w stanie na tyle kontrolować swojego życia i siebie przede wszystkim, wciąż jestem dość impulsywna i rzec można lekkomyślna, a na każdą propozycję wyjścia na alkohol odpowiadam z automatu "tak". W dodatku, pamiętając sesję zimową, kiedy to napisanie trzech esejów wiązało się z cierpieniem większym niż sprzątanie czy wypełnianie pitu i znając swoje tendencje do odkładania wszystkiego na ostatnią możliwą chwilę- podejrzewam, że może skończyć się to dramatycznie. Albo raczej wiązać się z kolejnym dramatycznym okresem przeobrażenia się w zombie. Wciąż jednak pozostaję w jakimś nieuzasadnionym, błogim spokoju i poczuciu, że wszystko się ułoży. No i piszę sobie tę pracę, żeby nie było. I jakkolwiek wciąż najlepiej mi z samą sobą i nie zabiegam szczególnie o niczyje towarzystwo, tak powoli, powoluteńku zaczynam interesować się światem zewnętrznym. Można rzecz, że zaczynam interesować się facetami. Powoli zaczyna mi się chcieć (przez pewien okres nie chciało mi się niczego poza piciem kofoli, słuchaniem farerskiej muzyki i uciekaniem w góry, do lasu, na łąkę. Gdzieś, gdzie towarzyszą mi tylko ptaki, drzewa i robaczki). Choć wciąż jeszcze bardziej mi się nie chce niż chce, choć nie czuję się najszczęśliwsza, to jednak paradoksalnie całkiem nieźle bawię się w tych swoich osobistych dramatach dnia codziennego. Nauczyłam się tańczyć z majowym wiatrem, pachnącym witalnością i samobójstwem. Odurzyłam się lekko codziennością i chcę sobie w tym maju trwać, nie myśleć o przyszłości, nawet jeśli nie do końca mi dobrze. Nawet jeśli stalkuje mnie pojebany kolega z roku i jestem nieszczęśliwie zakochana. W wykładowcy. Możecie się śmiać, ale sprawa jest naprawdę poważna. Darzę tego doktora szczerym, autentycznym, desperackim uczuciem. Chemia nie kłamie. Adrenalina i serotonina to zgrany duet, który prawdę ci powie. Powie ci, kogo darzysz miłością najprawdziwszą w dniu 19 maja anno domini 2018. To jest fakt i nikt mi prawa do cierpienia z tego powodu nie odbierze. Nikt. Kocham Pana, Panie doktorze Z. Stał się pan obiektem moich fantazji, czego nie uświadczył wcześniej żaden wykładowca. Żaden. Stał się pan moim mistrzem, moją obsesją, a mój znajdujący się na drugim końcu globu przyjaciel, który był mi kochankiem na jeden wieczór, może iść się paść. Popełnił czyn niewybaczalny dwukrotnego nieodpisania na me wiadomości, toteż może liczyć wyłącznie na wyniosłość i chłodny dystans z mojej strony (to, że gdy mi zdjęcie na insta polajkuje, skacze mi ciśnienie to szczegół). Tak więc majowy wiatr wprawia w specyficzny nastrój westchnień i serc uniesień. Jednak na wiersze Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej reaguję jak wściekła, przyczajona hiena (nigdy nie wiesz, co ci na tablicy na fejsie wyskoczy!). Żadnych takich rzygogennych ckliwości. Tylko brutalna, namiętna i dosadna poezja Lindemanna. Albo kogoś w podobnym klimacie. I kochani, piłam dziś mleko czekoladowe. Jest naprawdę sztosowe. Są jednak rzeczy, w których można sens żywota odnaleźć.
PS. Nie wiem dlaczego ta piosenka, ale kocham te ONOMATOPEICZNE, PARANORMALNE, PARANOJE WE DWOJE!
Miłość nas rozdzieli...
OdpowiedzUsuńW sumie zazdroszczę Ci tego, że tak dawałaś się ponieść szaleństwom. Moje życie przy Twoim to jakiś nudny serial, w którym jeden wątek ciągnie się przez kilkanaście odcinków. Niby mogę to nadrobić, ale też nie zawsze chcę.
OdpowiedzUsuńNienawidzę poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Cierpiałam bardzo na polskim, gdy musieliśmy to omawiać, chyba bardziej cierpiałam tylko wałkowanie wszystkich trenów XDD Lepiej zająć się jakimiś rzygowinami jak Baudelaire, no nie? XDD
OdpowiedzUsuńZnam dobrze to uczucie, które opisujesz na początku. Te skrajności. Nie chcesz, żeby było zajebiście, bo później będzie chujowo. Kiedyś się na tym mocno przejechałam, a teraz... do pewnego stopnia bardzo to lubię. Z tym że teraz potrafię to kontrolować i nie przechylam się ZA BARDZO ni w jedną, ni w drugą stronę. Tylko tak troszeczkę, co by się nie nudzić, chociaż ja akurat sama ze sobą to na nudę nigdy nie narzekałam XD
PS Strasznie mnie kiedyś wkurwiała ta piosenka i przez to nie mogę się przekonać do tego zespołu XD Ale może warto to zmienić?
Oczywiście, że lepiej! :D
UsuńNawet nie w tym rzecz, że boję się, że jest tak fajnie, że coś musi jebnąć (może czasami), bardziej w tym, że jakoś zmęczyłam się tym pozytywnym podejściem do życia, afirmowaniem go. Tak jak pisałam, nie da się ciągle funkcjonować jak petarda :D Pewne rzeczy faktycznie mi się posypały, głowa zaczęła odmawiać posłuszeństwa... ale myślę, że to normalne. W życiu bywa różnie. ;) Oczywiście żadna skrajność nie jest dobra. I myślę, że to zajebiście, że nie nudzisz się sama ze sobą :D
Wiem, że wiele osób ta piosenka jakoś irytuje, z czego ja się akurat wyłamuję, choć tekst "dzień dobry kocham cię już posmarowałem tobą chleb" jest doskonałą pożywką dla memiarzy wszelkiej maści no i powiedzmy sobie szczerze, z lekka głupawy (ale może to ja nie rozumiem głębi metafory XD). Niemniej tak czy tak tę piosenkę lubię, może przez to, że się jej w radiu nie nasłuchałam aż tyle. ALE. Strachy są takim zespołem, który bardzo miło mi się kojarzy. Poszłam kiedyś na ich koncert, ot tak, jako jeden z wielu podczas większej imprezy, bez większego przekonania, a tu nagle okazało się, że znam wszystkie piosenki. XD I był to jeden z lepszych koncertów w moim życiu, także polecam przesłuchać kilku piosenek. "Ostatki", "Jedna taka szansa na 100" są moimi ulubionymi. Może Ci się spodoba. PS. A Pidżamę lubisz?
Nie słucham Pidżamy. Bardzo możliwe, że przypadkowo znam najpopularniejsze piosenki, ale to na takiej zasadzie, jak znam najpopularniejsze kawałki Biebera, Ariany Grande czy jakiegoś disco polo - czyli tylko dlatego, że usłyszałam gdzieś w radiu/na imprezie, a sama dla siebie bym takiej muzyki nie puściła. Także nie znam na tyle Pidżamy, żeby stwierdzić czy lubię czy nie.
UsuńJest taka ich piosenka - to z kolei moja ulubiona: https://www.youtube.com/watch?v=qfHOd0T7KH4
OdpowiedzUsuńWrzucamy Cię na prawy pasek u nas - warto czytać tego bloga i choć Ty ulubionych nie masz, to może kiedyś zechcesz mieć...
Też lubię. :)
UsuńDzięki serdeczne.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSpoko dla nas to przyjemność
UsuńA propos "coś musi jebnąć" to można powiedzieć to tak: https://www.youtube.com/watch?v=AAvAO5tGPrg
OdpowiedzUsuń