poniedziałek, 14 marca 2016

Przyjdź, wiosno.

Jakoś ciężko ostatnio. Mało entuzjazmu, nasilenie się blokad. Wyłazi ze mnie zazdrosny dzieciak. I taki smutek trochę przytłaczający, silniejszy niż zwykle. Zawsze towarzyszy mi odrobina smutku przemieszanego z melancholią, ale jest on po prostu tłem, czymś, do czego jesteś przyzwyczajony, co nie przeszkadza ci normalnie funkcjonować. Jak taki miarowy szum morza. Teraz nie jest to już tak subtelne. Nadeszła fala przypływowa, smutek level hard. Taki, na który nie jesteś już tak do końca uodporniony. Ciężko trochę. Ale cóż zrobić. To, co zawsze. Pozwolić mu być i nadal robić swoje. Wody kiedyś muszą opaść. 

Przynajmniej weekend pozwalający o tym zapomnieć na chwilę. M. i P. postanowili zawitać do byłej stolicy i spędziłam z nimi piątkowy wieczór i prawie całą sobotę. Ogólnie to dużo włóczenia się po Krakowie i dużo cudownego jedzenia. Naleśniki, zapiekanki na Kazimierzu. O mniam, co za radość. Jakbym mogła to chętnie bym i teraz jakieś ciacho ojebała, ale nie mogę, bo będę kluchą. Trzeba dbać o figurę, niestety. Nie uwierzę, że faceci wolą krągłości (XD). W każdym razie wstąpiłam wczoraj na chwilę do empika po specjalną plastelinę do wieszania plakatów na ścianie (gdyż dostałam w prezencie piękny plakat z Buddą), lecz pod wpływem nagłego impulsu kupiłam jeszcze akwarele, cztery płótna i dwa pędzle. Biorąc to wszystko do kasy, mówiłam M.: "nie wiem, co ja odpierdalam". Jednak ta mnie tylko utwierdzała w pomyśle. I tak to pieniądze zaoszczędzone na ciuchy wydałam na farby i płótna. Pewnie zastanawiacie się, co ze mnie nagle taki malarz. Cóż, nie malowałam od dawna. Od bardzo, bardzo dawna. Ale tak, kiedyś się w to bawiłam. Jeszcze jako dziecko. I jakoś w zeszłym tygodniu, kiedy byłam na weekend u siebie, była piękna pogoda, dookoła rzeka, góry, a ja miałam na sobie taki długi płaszcz i czułam się trochę jak malarz holenderski, wtedy poczułam taką ogromną ochotę, żeby stanąć przy płótnie i pomachać pędzlem, pobawić się barwami, żeby cokolwiek namalować. I wczoraj, kiedy przez przypadek weszłam do działu malarskiego w empiku, to aż mi serce zaczęło szybciej walić i wiedziałam, że muszę to kupić. Jutro sobie pomaluję. Może to mnie jakoś uspokoi i odstresuje. Już się nie mogę doczekać mieszania farby i nanoszenia jej na płótno.

A tak poza malowaniem i jedzeniem, to nie za bardzo mam ochotę na cokolwiek innego. Jeszcze może na rozmowy z dosłownie z kilkoma osobami. Znacie to, są ludzie, z którymi rozmawiając jest ci po prostu dobrze, tak, że nie potrzebujesz niczego więcej. I nawet nie zauważasz, kiedy mija godzina jedna i kolejna. Boże, dlaczego w moim życiu tak niewielu takich ludzi. A ja tak kocham takie głębokie, szczere rozmowy. I to nawet nie o temat chodzi, można sobie gadać o niczym i śmiać się z głupich obrazków, ważne jest to, jak się czujesz. W każdym razie, poza tymi trzema rzeczami, nic innego mnie specjalnie nie obchodzi. Straciłam entuzjazm. Robię wszystko, co muszę, staram się być produktywna, bo nie można się rozleniwiać. Dzisiaj na przykład wysprzątałam całe mieszkanie bardzo dokładnie i nawet zrobiłam porządki w szafie. Dołączyłam też do takiej fajnej organizacji studenckiej, w której można robić dużo ciekawych rzeczy, między innymi trochę popodróżować dość tanio. Ale jakoś nie mam zapału do tego wszystkiego. Reaguję na większość rzeczy z obojętnością i wzruszeniem ramion. Tak bardzo wiele mnie nie obchodzi. Tak wiele spraw wydaje mi się kompletnie nieistotnych, a zajmowanie się nimi wręcz niedorzeczne. Malowanie, bliscy ludzie i jedzenie. Jedyne, co jest warte zachodu. Może jeszcze muzyka i spacerowanie nad Wisłą sprawiają mi radość. Zawsze coś, nieprawdaż? Wobec wszystkiego innego jest dystans i zobojętnienie, ale tak zupełnie odciąć się nie można. 

Martwi mnie trochę taki dziwny syndrom "ja nie zasługuję na miłość", który mi się w pewnych sytuacjach uaktywnia. Trochę to niepokojące, ale cóż. Wydawało mi się, że jestem już taka przyzwyczajona do samotności, że potrafię całkowicie dobrze funkcjonować sama ze sobą, że chwilowo nikogo mi nie potrzeba. No właśnie, chyba mi się wydawało. Człowiek zaznał odrobiny bliskości i chciałby więcej, ciężko utrzymać serce obojętnym. Zaczynam wątpić w całą tę swoją siłę, którą myślałam, że mam. Wolę za bardzo nie myśleć o przyszłości i o tym, co kiedyś ze mną będzie, gdyż niekoniecznie są to optymistyczne wizje. Wolę się skupić tylko na tym, co tu i teraz, ewentualnie uciekać w sztukę. Choć w tu i teraz też nie jest zbyt łatwo. Nieważne, jakoś sobie poradzę, jak zawsze. Mogłaby już przyjść wiosna. Wtedy wszystko jest jakieś lżejsze, lepsze, nawet gdy ciężko na sercu. Jeszcze tylko dwa dni, we wtorek ma być nawet zimno i ulewy, ale potem już coraz piękniej. To brzmi jak obietnica tego czegoś, co wlewa w ciebie siłę znikąd i wyrywa serce do życia. I nie mam powodu, by w nią nie wierzyć.


A teraz jest o wiele prościej, mój umysł gdzieś się ulotnił
Nie muszę myśleć o tym, jak niesprawiedliwe jest  życie
Gdy delikatny wieje wiatr, ja płonę jak iskra
Ostatni, który wyczekuje tęczy w ciemności.

31 komentarzy:

  1. Mam chwilami taki sam syndrom,dokładnie taki sam...
    Zapiekanek na Kazimierzu muszę kiedyś spróbować,koniecznie:)
    https://sweetcruel.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj koniecznie, są doskonałe! I jeszcze tyle smaków do wyboru <3

      Usuń
  2. "a ja miałam na sobie taki długi płaszcz i czułam się trochę jak malarz holenderski"
    zgniłem nie wiem do końca czemu xD Twoja szczerość mnie rozbawiła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem skąd mi się takie skojarzenie wzięło, ale naprawdę się wtedy czułam jakbym właśnie szła do pracowni malarskiej XD
      No cóż, może choć taki pożytek z mojego pisania, że kogoś rozbawi xD

      Usuń
  3. Każdy zasługuje na miłość, lecz czasem potrzeba trochę czasu, aby poznać kogoś, na kim będzie nam zależeć.
    PS gdybyś chciała mieć dostęp do mojego bloga, napisz: deszczowenoce@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecam na youtube poszukać artworków w progresie, można znaleźć wiele wskazówek co do malowania widoczków i tym podobnych :D I nie przejmuj się brakiem entuzjazmu, czasami trzeba się oderwać od "życia studenckiego", bo czuje się przesyt. Zagłębić się w teraźniejszość, mnie też się to marzy teraz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, dzięki, przyda się na pewno :D
      No właśnie, to tak jakby gorsze niż sam przesyt. Prawdę mówiąc jest mi ciężko w chuj. Chociaż już jakby, powoli, lekko lepiej. Może przynajmniej to takie doświadczenie, które mnie umocni jakoś... albo nie.
      Mnie ostatnio dużo bardziej ciągnie do teraźniejszości :) Nawet jeśli nie jest idealna. O przyszłości nie mam ochoty myśleć.

      Usuń
  5. Ostatnio bardzo zaprzyjaźniłam się z frazą - jest mi doskonale wszystko jedno. Podobno nie ma nic gorszego od obojętności, ale tak się właśnie ostatnio czuję. Głowa do góry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem dobrze jest mieć wszystko w dupie... może to i lepsze niż przejmować się za bardzo.

      Usuń
  6. Ech, biedactwo... jak zwykle nadchodzi ten czas smutku i jak zwykle kiedyś tam przechodzi, by powrócić w stosownej chwili.
    Smutki to sezonowcy, na pewno.

    Malarstwo... cóż, masz przynajmniej jakieś hobby, to dobrze. Wiesz, dla czego możesz jako-tako żyć. Nawet, jeśli nigdy byś nic w tej dziedzinie nie osiągnęła, zawsze warto rozwijać pasje - a przynajmniej ja tak myślę.
    (Sam uważam, że nie posiadam żadnych hobby...)
    Poza tym... na chuj komu ubrania? Właśnie.

    Trzymaj się tam ciepło
    I namaluj mi coś :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie...

      Zobaczymy, jak mi to wyjdzie w ogóle, tak dawno nie malowałam. Ale tak, też tak myślę. I w sumie to na chuj XD

      Dobra :D

      Usuń
  7. Jakem Wiedźma powiem, że wiosna już jest, ale jeszcze ta trudna do zauważenia. Taka sama, jak pewne rzeczy w naszym życiu- te co kwitną, ale nie są jeszcze oczywiste. Jakieś emocje, uczucia, wspaniałe, zielone...te kiełkujące najtrudniej docenić. Ale jak im pozwolimy, nie zmrozimy swoimi dziwnymi zachowaniami, to w pełni rozkwitną, jak i te drzewa niedługo:)
    Sądzę, że syndrom "nie zasługuję na miłość" to najgorsza rzecz jaka może nas spotkać. Bo serio, miłość to nie jest coś, na co się zasługuje. To coś, co jet. Jeśli trzeba na nią zasługiwać, już nie jest miłością, bo z gruntu zasługiwanie łamie naturę miłości, no nie?:>
    I maluj, maluj,to wspaniale wpływa na człowieka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja wiem, że jest :D Już od lutego wyczuwałam, może fałszywe, ale jednak zapowiedzi wiosny. Na takie rzeczy również jestem wyczulona dość mocno :D I właśnie.. dokładnie tak jak mówisz, już od stycznia kwitło dużo pięknych "rzeczy", właśnie nieoczywistych, ciężkich do nazwania może, ale czułam, że wspaniałych, a teraz... szlag je trafił? To była tylko iluzja, dałam się nabrać? Bo już coraz mniej wierzę, że faktycznie istniały.
      I wiem, zdaję sobie z tego sprawę, temu też staram się temu wrażeniu nie ulegać, niemniej pojawia się takie.
      Będę, będę. Wczoraj jeszcze nie zdążyłam, ale płótna czekają :D I ja się doczekać nie mogę, kiedy przestaną lśnić bielą :D

      Usuń
    2. Wcale nie fałszywe, po prostu delikatne preludium wielkiego rozkwitu XD I może i szlag trafił, to tak jak z roślinami, wiele jednak nie wykiełkuje, bo na początku są nieodporne na mróz, jakiś przypadkiem się zdarzył i właśnie szlag trafił. Ale taka kolej rzeczy, nie można nad nimi za bardzo płakać tylko znów...do przodu i do przodu.
      Wiem, silniejsze od człowieka, logika swoje, serce swoje i mówi logice spierdalaj.
      No oby jak najszybciej XD

      Usuń
    3. Masz rację, takie prawo natury, nie wszystko może przetrwać mrozy. Ale z czasem zawsze ten ostatni jednak ustępuje i zaczyna kwitnąć coś nowego. A może nie wszystko też umarło. Heh, a ja myślałam, że nie przetrwam mrozu.

      Usuń
    4. Prawo bardziej dostosowanego, silniejszego czy tam zwał jak zwał. Jakby wszystko przetrwało mrozy, biedni byśmy byli. I byśmy chyba w ogóle nie ewoluowali, czyli nie dojrzewali.
      A widzisz, jednak:)

      Usuń
    5. Tylko dlaczego w człowieku nie przetrwa coś, co wydaje się dobre, a nieraz największe demony są nie do zniszczenia?

      Usuń
    6. Bo czasem to, co wydaje się nam najlepsze może wcale takie dla nas nie jest?:> Ale rozumiemy to po latach.
      No, i po przesileniu:)

      Usuń
  8. Holenderski malarz? Malarze raczej mi się kojarzą z Włochami i Francuzami... ale żeby Holender? Miałam kiedyś taki syndrom utrzymujący się stale. Na szczęście się okazało, że to było błędne przekonanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Van Gogh był Holendrem :) Może przez to mi się to zestawienie jako pierwsze nasunęło... no nie wiem, "holenderski malarz" to pierwsze, co mi się na usta ciśnie, nie wiem sama czemu :P
      Hmm, a jak się z niego wyleczyłaś, jeśli mogę spytać?

      Usuń
    2. Serio? Nie wiedziałam. Myślałam, że Niemcem :)
      ...znalezieniem miłości :)

      Usuń
  9. Jeny u nas dzisiaj tak slicznie i tak slonecznie, że zalowalam że nie założyłam okularów przeciwsłonecznych :D mega, aż się człowiek inaczej czuje. Bo pachnie wiosna już tak fest. Chociaż ja mam zawsze jakieś świąteczne skojarzenia, mimo że nie wierze w jezuska xD ale tak mi dzisiaj wielkanoca zapachnialo :D i do tego nowa piosenka Hey, idealnie :D a jak już jest tak cudnie na zewnątrz to i w środku się pouklada ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Też tęsknię za wiosną. Wtedy wszystko wydaje się prostsze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. malowanie i jedzenie to dobre sposoby na przeczekanie obleśnego przedwiośnia, już zaraz będzie prawdziwa wiosna :) też za nią tęsknię, brakuje mi słońca i energii po zimie. ale to już tuż tuż :) trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja też pytam gdzie ta wiosna, chociaż zawsze byłam zimolubna :) A u mnie dzisiaj na termometrze 20 stopni ciepła więc może już się powoli zbliża nasza pani wiosna?

    OdpowiedzUsuń
  13. Ehh ja też nie mogę się już doczekać słonecznej pogody. Ta wszechobecna szarość coraz bardziej mnie dobija i powoduje, że jestem wkurzona.

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba aktualnie mamy podobny stan emocjonalny, tylko ja w ostatnim poście wylałam swoje wszystkie złości, a Ty tutaj bardzo stonowałaś swoje uczucia. Niemniej jednak, czytając Twoje słowa, mam wrażenie, że sama je napisałam. Trochę złości, smutku, szarości... To jest zawsze, ale teraz jakoś weszło na pierwszy plan i utrudnia funkcjonowanie. Brak bliskości, potrzeba rozmowy i to niezasługiwanie na miłość, no skąd ja to znam? :3

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja bym zgoniła złe samopoczucie na przesilenie zimowo-wiosenne. Każdy chciałby już ciepła, radości, zieleni, a mamy tylko szarą, brudną rzeczywistość, którą nie nastraja optymistycznie. I jednocześnie wpływa to bardzo mocno na samopoczucie czy jak pisałaś, powoduje melancholię. Jestem jek najbardziej "za" końcem zimy tu i teraz:)

    OdpowiedzUsuń